wtorek, 20 lutego 2018

Legenda o rękawiczkach królowej Jadwigi

Rękawiczki Królowej Jadwigi
Zdjęcie rękawiczek udostępniło  Muzeum Diecezjalne w Sandomierzu

Mroźna i śnieżna była to zima, gdy królowa Jadwiga odwiedzić postanowiła Sandomierz. Było to jedno z miast, które ukochała sobie spadkobierczyni rodu Piastów i Andegawenów. Jednak nie tylko miejsce to ukochała szczególnie, ale też ludzi, którzy zamieszkiwali w jego centrum i w okolicach.
Tego dnia monarchini odwiedziła sandomierską kolegiatę Najświętszej Maryi Panny, by przed ołtarzem wyprosić łaski i błogosławieństwo, gdyż marzeniem Jadwigi było obdarzenie swego męża, króla Jagiełły, potomkiem. Żarliwe modły o potomka i spadkobiercę korony trwały długo, bo i marzenie było ogromne. Po modlitwie i przyjęciu komunii ruszyła królowa Jadwiga czym prędzej na powrót do Krakowa, do swojego męża.
 
Bogato zdobione sanie, zaprzężone w najsilniejsze i najpiękniejsze konie czekały na swoją panią przez świątynią. Jadwiga wsiadłszy do nich i okrywszy się futrami nakazała ruszać w drogę. Z nieba zaczął sypać wolno biały puch. Opad jednak z każdym kolejnym odcinkiem drogi przybierały na sile, aż zmieniły się w potężną kurzawicę. Woźnica nie był w stanie odnaleźć drogi w pokładach białego puchu, który goniony silnym wiatrem przesłonił widok. Mając świadomość tego, iż wiezie żonę swego króla wozak jął okładać konie batem i prowadził sanie na oślep, byle przed siebie, byle w obranym na Kraków kierunku.
 
Trudy drogi potęgował zapadający z wolna mrok, jednak dobry Bóg, do którego tak żarliwie modliła się Jadwiga, czuwał nad podróżującymi. W szarówce dostrzegła królowa światełko. Nakazała woźnicy kierować się w miejsce, gdzie je zauważyła. Po chwili sanie stanęły przed starą i wynędzniałą chałupą, gdzie światło dawała świeca widoczna za rozportartymi w oknie jelitami (przed wiekami to one bowiem zastępowały dzisiejsze szklane szyby, zwłaszcza w biednych domach). Minął woźnica zauważoną chatę i pognał sanie do kolejnego, bardziej okazałego domostwa, gdyż nie uchodziło królowej do byle chałupy za schronieniem zaglądać.
 
- Hej ludziska - zawołał woźnica, stukając kułakiem do drzwi.
- Któż to woła po nocy? - odpowiedział otwierający dom mężczyzna, a ledwie skończył wypowiadać te słowa, głos mu cichł z lekka, bowiem dostrzegł dobrze ubraną postać i widoczne za nią bogato zdobione sanie.
- Przyjmiecie zagubionych w śnieżycy podróżnych? - zapytał woźnica.
- Ano biedni my ludzie, ale w taką pogodę nikomu się nie odmawia pomocy. Wejdźcie - zaprosił odstępując od drzwi i robiąc miejsce na przejście gospodarz.
- Jaśnie Pani, schronienie mamy w podróży. Pora nam na odpoczynek się zatrzymać - rzucił woźnica w stronę okrytej futrami kobiety na saniach i w tym momencie gospodarz stanął jak wryty. "Jaśnie Pani"? - pomyślał. "Toż to nie może być prawda" - wątpił w to co go spotkało wieczorową porą.
 
W te pędy zaczął domownikom dyspozycje wydawać, by jadło i napitek przygotowano. Swoją izbę nakazał wymościć najlepszymi kocami i kożuchami, by królowej wygodnie było do rana doczekać i aby wyspać się mogła niemal jak w swoich piernatach. Wieczerzę przygotowano jak na wesele. Antałek z winem otwarto, ale w pewnym momencie gospodarze nie wytrzymał i rzekła do królowej Jadwigi:
 
- Wielka i kochana Pani. O wybaczenie proszę, ale i o zmiłowanie nad nami i całą wsią - mówił niemal szlochając. - Racz nas królowo uchronić od Pana, który srogo nas karze za pracę, która jest ponad nasze siły. Bata nam nie żałuje za każde przewinienie, a zimową porą na mrozie każe pracować, nie patrząc na zgrabiałe ręce i brak sił.
 
Opowiadał tak królowej, a ta słuchała uważnie, bo losy ludu ważne dla niej były. Umiała się pochylić nad problemami potrzebujących, a niesprawiedliwości nie tolerowała. Opowieść tak wzruszyła Jadwigę, że nad ranem, gdy posilona mlekiem i pajdą chleba rzekła:
 
- Wasze męczarnie ukrócić pora, a na złego pana przyjdzie odpowiednia kara - to mówiąc sięgnęła między poły futrzanego płaszcza i wyciągnęła z nich parę lśniących, białych rękawiczek. - Oto gwarancja mojej obietnicy - rzekła, po czym wsiadła na sanie i odjechała. Nie minęło jednak kilka tygodni, gdy chłopi zobaczyli orszak we wsi. To byli wysłannicy królowej, która w podzięce za ocalenie jej od śnieżycy, postanowiła dotrzymać danej nad ranem obietnicy. Pan okrutny zniknął wraz z orszakiem, a lud oswobodzony został, jednak w zamian za obowiązek pełnienia posługi w sandomierskiej kolegiacie. Wieś zaś otrzymała nazwę Świątniki. Rękawiczki złożone jako gwarancję przekazali chłopi do depozytu do katedralnego skarbca. Dziś można je oglądać w Domu Długosza w Sandomierzu, a podczas posługi do mszy można nadal spotkać ministrantów ze wsi Świątniki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Legenda o naszyjniku królowej Jadwigi

Piotrków był w czasach średniowiecznych bardzo ważnym miastem – stolicą licznych zjazdów rycerstwa i duchowieństwa. Nie brakowało więc w ni...